Związek zamknięty w paradygmacie
indywidualizmu
nie ma racji bytu –
nie ma w nim pietyzmu,
z którym się buduje współzależność bliskich.
Miłość zatrzaśnięta w tych kajdanach śliskich
tak modnego przecież ostatnimi czasy
hura-globalizmu
małpuje wzorce i normy
które abstrahują od rzeczywistości –
nie ma w niej przestrzeni,
w której się pomieści szacunek do drugiego człowieka
– do jego ułomności.
Związek rozumiany przez pryzmat indywidualności,
jest antymiłością, antykochaniem –
antonimem troski i odpowiedzialności
za to, że się drugie życie oswoiło.
W istocie – związku takiego nigdy nie było,
miłość takowa nigdy nie była;
teraz pan tę panią tam za rękę trzyma
– tam na końcu sali, w kącie audytorium –
mówi pan tej pani wielkie oratorium,
że kocha,
że tęskni,
że pójdą do kina…
A wie pan,
czym jest szacunek dla tej pani,
czym jest troska o nią,
czym odpowiedzialność
i poczucie bezpieczeństwa,
które pan tej pani nieświadomie naobiecuje?
Czy wie pan, czym jest lojalność,
co współcześnie czeka na ostatnie namaszczenie,
nim koniec końców wyginie?
(Ma pan honor...?)
[Spoza katedry:]
Będzie pan z tego pytał na egzaminie?
[Z katedry:]
Musiałbym pana i wszystkich państwa oblać!
Do widzenia.